Szaleństwo czy metoda?
Pierwszy akapit napisałem natchniony Drogą Królów. Gdy czytałem tą książkę nie rozumiałem o co chodziło autorowi. Przeczytałem nawet dwa razy i nie mogłem doszukać się głębszego sensu a wiedziałem już wtedy, że tam nie ma przypadków. Stwierdziłem, że wrócę do tego potem. W trakcie zapomniałem o moim problemie i brnąłem dalej. Gdzieś dalej nagle przyszło duże WOW. Skojarzyłem to z tym trudnym początkiem. Ciekawe i przemyślane. Miałem wtedy już zarys swojej fabuły i stwierdziłem, że w tych paru zdaniach zdradzę jedno słowo kluczowe. Z wyjaśnieniem przyjdzie jeden z kolejnych tomów. Nie jestem mistrzem jak Sanderson ale też chciałem takie moje wow. Co do dalszej części i pierwszej postaci zaznaczę znowu, że to nie kalka. W tej chwili nie mogę zdradzić dlaczego takie a nie inne zainteresowania i zawód ale to nie jest kopia Lary. Mniej więcej w tym czasie przeczytałem artykuł o tym, że jeden z autorów, którego książki pewnej sagi przeczytałem dwa razy, zablokował się fabularnie. Uwielbiam grać w szachy i pomyślałem, że skoro to ja układam figury na planszy, mogę je dostosować i dać sobie szansę ewentualnej roszady bez psucia wszystkiego ani tym bardziej unieruchomienia się i być może, zniechęcenia. Stosuje na sobie system nagród. Jeśli zrobię coś trudnego, albo napisze wiele stron to mogę z czystym sumieniem oddać się grze na komputerze. Gdy fabuła jest zbyt zawiła albo nie trzyma się całości a byłbym zmuszony coś takiego zrobić, w takim przypadku zmęczyłbym się oraz zmęczyłbym czytelnika. A książką dążę do tego by wszyscy byli zadowoleni. Nie dałbym rady się relaksować leżąc na hamaku, czytając Jeźdźca bez głowy, gdyby był napisany jak Iliada. Dodam też, że jednym z testerów będzie mój ojciec, który nie czyta książek dla fabuły. Wątpię, żeby przeczytał całość ale on nie jest moim celem. To nie książka naukowa ani traktująca o polityce. Jeśli jednak przebrnie przez pierwsze sto stron i zrozumie co mniej więcej chciałem pokazać, będę czuć się jak kolaż na mecie. Nie ważne, które miejsce. Tak więc jedna z pierwszych postaci, była moim skoczkiem. Niepozorna ale jednak mająca pewne znaczenie. Mogę też dodać, że nikt nie jest główną postacią. Czytając Harrego Pottera, nawet przy najtrudniejszych sytuacjach, miałem tą pewność, że jakoś z tego wyjdzie. W końcu jak tytułowy bohater może umrzeć gdy wiem, że wyjdzie kolejny tom? Ładnie to rozwiązał Martin. Byłem wtedy na stacji kolejowej. Czekałem na szynobus, którym miałem pojechać na kurs jazdy samochodem. Pewna postać, widocznie jedna z głównych była w bardzo mocnych tarapatach. Zastanawiałem się jak on z tego wybrnie aż tu nagle koniec... Gdyby nie lita anatomia, moja szczęka opadła by aż na strony książki, którą trzymałem na kolanach. Jak? Czemu? Miałem nadzieję, że to jednak jakiś zwrot akcji. Jakiś sobowtór? Nic z tego. Osobiście oceniam książki pod względem tego jak jest napisana, czy była dla mnie ciekawa a co najważniejsze, czy podczas czytania wywoływała u mnie jakiekolwiek emocje. Wtedy mój ranking mocno się zmienił. Lata potem stwierdziłem, że to idealny sposób na to by książka stała się mało przewidywalna. Zrezygnowałem z trzymania się bohaterów do końca. To moje trzecie podejście do pisania. Zawsze miałem kogoś głównego. Nie będę jednak uśmiercał wszystkich jak leci. Obiecuję. Ale jak będzie na końcu? Albo gdzie ten koniec w ogóle będzie?
Pierwsze strony są już jawne dla paru osób. Dwie zadały mi wprost pytania : książka nie jest trochę chaotyczna? Czytałem i oglądałem wiele książek i filmów. Narracyjne skoki w czasie są powszechne. Mi się podobały więc je, także zastosowałem. Główny wątek jest chronologiczny. Trzymam się planu, który sam wcześniej opracowałem. Każda scena jest z dokładną datą i godziną. Trwa też przez określony czas. Jak pisałem wcześniej, lubię cyferki. One nie będą mnie kłamać a pomagają by wszystko było w należytym porządku. Na początku każdej nowej sceny nie jest określone kiedy to się dzieje. Czytając jednak można samemu dojść do wniosku, w którym to czasie się odbywa. Parę wątków to moje eksperymenty. Wtrącenia, które same w sobie nie wprowadzają czegoś nowego a jedynie tłumaczą, dlaczego coś takiego miało miejsce lub to, jak to wygląda od "frontu". Te teksty powstały pod wpływem emocji. Dopiero potem zostały odpowiednio zmodyfikowane, by pasowały do książki. Zaczęło się od koszmaru więc każdy kolejny, który mi się spodobał, był przelany na kartkę. O co mi teraz chodzi? Będzie wyjaśnione już w pierwszym tomie. Mam nadzieję, że takie moje zabiegi się spodobają i książka będzie wywoływać więcej emocji.
Dodaj komentarz